piątek, 17 lipca 2015

Tokmok, panorama i viva la vida!

Podróże z Maszą doprowadzają mnie coraz bardziej na wschód od Biszkeku - coraz bliżej Issyk Kul! Bo właśnie tam znaczna część mieszkańców miasta i kraju właśnie się wyleguje... Nie ma dnia, aby Ktoś w rozmowie nie nadmienił coś o Issyk-kul - a to, że ktoś stamtąd wrócił, a to, że jedzie, a to, że marzy o tym, aby odpocząć nad najsłynniejszym miejscem w Kirgistanie... Taki odpowiednik polskiego Mielna, gdy się rozmawia z przeciętnym młodym Poznaniakiem...
I tam niedługo dotrę również. Na razie piękny Tokmok.






Tokmok liczy około 75 tysięcy mieszkańców i lezy na wschód o wcześniej już opisanej Ivanovki. 
Do miasteczka można dojechać marszrutką z Osz Bazar w Biszkeku - koszt to 60 som.

Miałyśmy wyjechać rano. Jednakże Masza planowała później zapoznać mnie z swoim chłopakiem  -Maratem, więc wyszykowanie się zajęło nam czas do południa - najgorszego skwaru. Nie mniej dostałyśmy miejsce koło kierowcy w marszrutce i otwarte maksymalnie okna znacznie umilały podróż. 



Pogoda, a może fatum, jednak wykończyły naszą marszrutkę pod praktycznie samym miastem. I musiałyśmy czekać na inną. Co nie było najgorsze, bo czekanie umilał nam staruszek, który opowiadał nam o swoim synu, który pracuje w Białorusi oraz o tym, że jednak za czasów ZSRR było mu lepiej. Takie klasyczne rozmowy.


Jak wszędzie w Kirgistanie towarzyszyły nam góry. Oraz ciekawe atrakcje pobocza, np. sprzedawcy owoców czy coś jakby zajazdy. Zwraca na siebie uwagę intrygujący styl wystroju przydrożnych restauracji. Bardzo podoba mi się ta kreatywność twórcza w wykorzystywaniu opon oraz kolory.



Tokmok jest miejscem, które można uznać za tzw "dziurę". Nie mniej bardzo ruchliwym, ponieważ przez miasto prowadzi trasa się na Issyk - kul oraz do Wieży Burana z Biszkeku. Sklep przy głównej trasie to bardzo dochodowa idea.



 Dworzec w Tokmok i bardzo urokliwe ławki.

 Główne rondo przy rozjeździe w centrum miasta i wyjeździe z miasta.

Celem podróży oczywiście nie było samo zobaczenie kilku monumentów przeszłości w zapadłej mieścinie tylko dzieci. Tzn jedno dziecko - trzymiesięczna córeczka przyjaciółki Maszy, której jeszcze nie miała okazji poznać.

Oto i podwórko, gdzie żyje mama przyjaciółki Maszy - Madina - która przyjechała do niej w odwiedziny z Ivanovki. Przy tym podwórku także znajduje się mieszkanie, w którym kiedyś mieszkała Masza, gdy tu studiowała.

Poniżej mała córeczka Madiny - Nailia. W jej żyłach płynie krew tatarska, tadżycka, uzbecka i kirgiska. Takie są właśnie dzieci Kirgistanu.


 Bardzo urokliwe podwórko.

Po drugiej stronie ulicy, koło starego kina, w samym centrum miasta... Super zielony basen! Mimo to bardzo oblegany i sama bardzo żałowałam, że nie mam odpowiedniego stroju.

 Stare kino. Tzn nowego nie ma.
A więc - zamknięte kino.

 I dalej idąc tą drogą - zaczęła się seria pamiątek przeszłości.

 A oto i jeden z budynków uniwerku w Tokmok, gdzie uczęszczała Masza.
Obecnie studiuje w Biszkeku prawo.

 Klasyka tematu - pomnik Lenina.

 Poniżej pomnik Sułtana Ibraiomowa.

 I najlepsze lekarstwo na pragnienie - kubek zimnego Szoro.

 Dziecko, jak i wszyscy, było znużone pogodą.

 I może też wystrojem centrum...


 Tak oto i te panie, na poniższym zdjęciu, zagwarantowały mi wycieczkę do prawdziwego miasta - muzeum. Było bardzo sympatycznie i melancholijnie. W centrum, gdzie znajduje się jeszcze super brzydka nowoczesna kawiarnia, wyglądająca jak mini galeria handlowa - nie ma więcej atrakcji. Tym samym poza tą główną ulicą "bieda piszczy". 

Jechałyśmy z powrotem do Biszkeku. Masza znów usadziła mnie koło kierowcy i od siedzenia przy oknie mam ramiona spalone jak mają zazwyczaj mają spalone kierowcy TIRów. 
Nie mniej tyle szczęścia, że samochód, którym wracałyśmy miał kierownicę po prawej stronie - jak wiele tu japońskich (tańsze!) - i obie ręce aktualnie czerwone.


 Droga jak droga... A nie! Nie taka zwyczajna, bo na prawdę prosta - bez dziur. 
Ładna, szeroka. To na prawdę użyteczna rzecz i bardzo rzadkie zjawisko (niestety) w Kirgistanie.

 Powrót do Biszkeku zawsze wiąże się z wysiadką przy Osz bazarze, a akurat tam jedna droga przy skrzyżowaniu jest w remoncie i jest zamknięta i tłum, hałas, ścisk i upał - same przyjemności - w jednym miejscu. Ostatecznie już mając dość słońca wraz z Floydem podjęliśmy odpoczynek w mieszkaniu. Floyd pozdrawia!

Tak... Chwila odpoczynku i znów w trasie. Masza i Marat!
Marat jest pół Kirgizem i pół Kazachem. Jest trochę starszy od Maszy, nie mniej jednak powiedzmy, że nie jest typem poważnym. W jego wieku Kirgistanie dużo osób ma już rodziny, dzieci itd. I on także zaczyna już myśleć o założeniu rodziny. Jak dla mnie - abstrakcja. Tym samym bardzo sympatyczny i razem pojechaliśmy za miasto.

 W tej oto budzie - barze - Masza zakupiła dla nas haszany (później uwiecznione - sztuka tylko 35 som). Jak widać skromnie - nie mniej knajpa ostatnio dorobiła się telewizora i ogólnie cieszy się dużym uznaniem i jest uczęszczana - nie wiem czemu - głównie przez mężczyzn.



 Mimo trudności uchwycenia ruchu, zdjęcia z samochodu mają ciekawą - inną perspektywę.
 I przy okazji wymierzyłam kilka interesujących punktów do mojego projektu.




 Tuż za miastem Masza dopadła kierownicę. Tylko proszę mnie nie pytać o formalności typu prawo jazdy... W Kirgistanie nie ma większej potrzeby, aby je mieć. Inna sprawa, że łatwo i tanio - nawet taniej niż kursy - wychodzi je kupić. Państwo swoje. Ludzie swoje. I tak się mijają... Mówiąc dosadnie korupcja w każdej dziedzinie życia publicznego. Zatem dobrze, że Masza dawała radę. 
I lepiej nie myśleć o tym, jacy kierowcy jeżdżą poza miastami, bo Masza wyjątkiem na pewno nie była.




 A oto i haszan. Ciasto zapiekane w głębokim tłuszczu z nadzieniem z mięsa - kurczaka bądź baraniny - z cebulą i szczypiorkiem. Bardzo smaczne, niezdrowe i syte.



 Jurty i przepiękny widok na cmentarz.


Znów powrót do Biszkeku.
I kilka zdjęć osobliwych budynków z miasta poza centrum.




Dzień zakończyłyśmy na spotkaniu młodzieży w kościele Baptystów, gdzie zostałam wypytana o moją sytuację duchową, rodzinną i na szczęście coś bardziej neutralnego - opowiadałam o Polsce... Pastor był bardzo wygadany. Ich wspólnota w Biszkeku ma już 15 lat. Jestem trzecim Polakiem, który u nich się przewinął. A sam pastor ma piątkę dzieci i kiedyś sprowadzał do Kirgistanu samochody z Niemiec i jeździł przez Warszawę i Kraków.

Podsumowując moje obserwacje mojej drogiej Maszy mogę powiedzieć, że dużo skrajności przewija się w jej życiu.
I dużo też skrajności jest w samym Kirgistanie... Bieda i limuzyny. Upał i klimatyzowane pomieszczenia. Zakryte muzułmanki i wydekoltowane kobiety, wyzwolona młodzież i twarde tradycje. Korupcja i surowe zasady życia.
Dawno nie przeżyłam tylu kontrastowych sytuacji w jednym dniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz