środa, 8 lipca 2015

praca z artystami

W poniedziałek miał się zacząć projekt. 
Od rana poszłam z Bermet (dziewczna z AIESEC) i Sayyadem (wolontariusz z Azerbejdżanu) do Neformat - studia fotograficznego w starym rosyjskim teatrze (tzn sam teatr ma 18 lat - budynek starszy). 
Tam spotkaliśmy się z Valerie. W sumie to byłam dość niepewna, czego mogą wymagać od wolontariuszy - w szczególności, że jestem absolutnym amatorem i fotografia jest dla mnie przyjemnością i hobby. A moja wiedza techniczna jest bardziej instynktowna i empiryczna niż realna.

Valerie okazała się drobną, młodą kobietką. Bardzo pewną siebie i wygadaną - świetnie mówi po angielsku. Konkretów nam niestety nie przekazała, ale coś nadmieniła, że jakiś plan ma Ilia. 
A to dopiero początek...

Następnego dnia poszłam w południe znów do studia, uznając, że może prowadzą jakieś lekcje, więc posłucham i zobaczę, jak to wygląda. W studio była tylko Valerie. Zajmuje się PR firmy i właśnie coś grzebała w Internecie. Przy okazji rozmawiałyśmy i przekazała mi dużo ciekawych informacji o pracy w studio, ich wizji świata i ogółem o sobie, Biszkeku, znanych fotografach w Kirgistanie...

Dziś (w środę) w końcu udało nam się z Sayyadem złapać Ilię. Ilia jest fotografem - skończył dziennikarstwo, ale prowadzi to studio i przeprowadza kursy fotograficzne. Zajmuje się także różnymi ciekawymi projektami fotograficznymi. 

Artysta, wieczny chłopiec i to jeszcze z Kirgistanu, ale z pasją i bardzo konkretnie myślący o swojej pracy. Nie mniej jednak można się z nim umawiać na dzień i godzinę, ale i tak przed czasem napisze Ci wiadomość, że się nie wyrobi i jutro - bo się akurat przeprowadza, bo akurat kupuje nowy samochód i akurat przyjechała do niego przyjaciółka z Turcji.

Jak dla mnie chillout. Gorzej, że Seyyad strasznie nerwowy, gdy musi czekać. No osobowości nie do końca się zgrały.

W każdym razie w końcu doszło do jakiś konkretów. Trochę przycisnęłam Ilię, aby nadał nam jakieś zadania do wykonania i orientacyjny czas.
Dla niego to i tak nic nie znaczy, ale ja muszę mieć chociażby jakikolwiek zarys jego oczekiwań. Rozumiem i lubię jego podejście. Sama bym kiedyś mogła podobnie pracować... Jednak teraz mamy ograniczony czas, a ja chciałabym wykorzystać możliwości maksymalnie.

A więc konkrety takie, że będziemy robić fotograficzną mapę Biszkeku z miejscami, gdzie turyści będą mogli robić zdjęcia. Wiem, że trochę masło maślane - ale wizja dobra i mam już jakiś punk zaczepienia.
Do poniedziałku mamy ogarnąć miejsca i formę.

Poza tym będziemy przygotowywać prezentacje o nas samych (jeeej, jaka sława) i o naszej wizji na fotografię, o naszych krajach i fotografii w nich. Fajnie, ciekawe skąd Ilia przyprowadzi publiczność...
To właściwie będzie dla mnie największe wyzwanie, bo publiczne wystąpienia zawsze są dla mnie trudne. Ale może stanie się coś niespodziewanego i nauczę się mówić... Mam już pewne koncepcje.

Dodatkowo Ilia w swoim zakręconym świecie chce zorganizować jakieś spotkania dla nas z swoimi ziomkami z świata fotografii. Może to być interesujące, pouczające, ciekawe. Zobaczymy, jak to zrealizuje :)
I tak to nie mam typowego dnia pracy od godziny do godziny. 
Wszytko jest płynne. Jeśli chcę, mogę przychodzić posłuchać, jak Ilia prowadzi zajęcia, bądź siedzieć w studio i samemu coś tworzyć korzystając z ich sprzętu albo może jakoś pomagać im. 
Seyyad ma jaką idee na sesję, Ilia może mu załatwić modelkę. Ja swoją modelkę posiadam w Polsce i nie wiem, czy z kimś obcym będę umiała tak dobrze współpracować :(

Poza tym dziś spotkaliśmy się z innymi wolontariuszami z projektu L'art. 
I tak dochodzę do wniosku, że projekt w sumie na prawdę fajny w pomyśle, ale nie do końca sami organizatorzy z AIESEC wiedzą, co my mielibyśmy robić i zrzucają trochę odpowiedzialność za pomysły na osoby z firm, w których mamy pracować. Co jest jakby tworzeniem sztucznego popytu. 
Ale dobrze, jakoś mi się to nawet ułożyło, bo Ilia ma jakąś wizję, jest kreatywny i szalony.

Dziewczyna, która wczoraj przyjechała z Holandii i miała tu uczyć gry na klarnecie była dziś pierwszy dzień w szkole muzycznej i kazali jej przyjść za tydzień...
Nooo - będzie miała czas na asymilację z Kirgistanem :)

Potem byliśmy na rolkach, które można wypożyczyć na Placu Ala - Too, który oczywiście kiedyś był Placem Lenina. Dużo betonu i piękne błękitne niebo, przy którym świetnie kontrastuje czerwona flaga Kirgistanu - prześwietlona na zdjęciu poniżej.

Rolki można wypożyczyć tak sobie na ulicy. Nie ważne, że jesteś w sandałach i nie masz skarpetek. Na prawdę nie ważne! Dlaczego? Bo pani ci poda zaraz dwie folie. Tak... Folie, takie, w jakie się ładuje pomidory w Biedronce...
Niezła wizja. Ale co zrobić. Jechać! Czysta radość.

Tylko jakoś impulsywnie zapomniałam, że nie lubię rolek i strasznie mnie męczą, mimo, że za łyżwami czy nartami przepadam... I jeszcze te folie. No niezbyt przyjemnie. Ale trudno - jeździłam z innymi aż pół godziny. Na szczęście asekurowała mnie Wytske, która jako Holenderka świetnie jeździ.



Potem, aby dobić higienę naszych stóp poszliśmy je wymoczyć w fontannie. W sumie to czekam, aż wyrosną mi błonki między palcami jak żabom... Ale było to niezmiernie przyjemne.




Następnie wracałam już do mieszkania. Bo u Mashy dziś była Nastia i miały coś super ugotować...
W drodze zrobiłam zdjęcia rozrywkom ulicznym.


Patrząc na takie atrakcje to uznaję, że u nas jest nudo na ulicach.



Handel uliczny w postaci stoiska ze wszystkim - od batoników po fajki na sztuki.

I wszechobecne stoiska z napojami zbożowymi szoro.


U tej Pani można kupić szklankę wody gazowanej, lizaka, bądź się zważyć.



Gdy się zgłodnieje można kupić ekskluzywnego arbuza z Mercedesa, a potem zważyć się na ulicy za kilka somów.



To miasto jest na prawdę szalone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz