środa, 8 lipca 2015

Rozeznanie

W środę 1 lipca w sumie był mój pierwszy pełny dzień w Kirgistanie.
W południe przyszła po mnie Bermet - AIESECErka - która była bardzo zdezorientowana i chciała mnie koniecznie gdzieś zarejestrować w jakimś urzędzie - jak się później okazało, polscy obywatele nie mają tego obowiązku. Tak myślałam już wcześniej (bo nigdzie nie znalazłam wcześniej podobnej informacji), ale w sumie to same się potem zorientowały.
Tak - nieogarnienie wszystkiego przy takiej ilości wolontariuszy z różnych krajów przez członków AIESEC jest normą. Nie ma co się przejmować i złościć - w końcu są wakacje i i tak super, że im się chce nami zajmować.

Bermet wzięła mnie ze sobą do Sierry- kawiarni, gdzie odbywała się konferencja przygotowująca wolontariuszy do projektów. Typowe dla AIESEC prezentacje o kraju - całkiem fajnie przygotowane, rozmowy o idei liderstwa, poznawanie się itd.
Każdy, Kto będzie chciał się zaprzyjaźnić z AIESEC musi się przygotować psychicznie na ideologię wyrażoną w haśle "Peace and Fulfilment of Humankind's Potential" oraz na "AIESEC tańce hulańce", tzw. roll call. Poniżej namiastka z poprzednich lat.


Po całej tej integracji poszliśmy wszyscy do restauracji z kirgiskim jedzeniem. Było bardzo gorąco. I droga wyboista. Kocham takie kontrasty, jakie udało mi się poniżej uwiecznić.

Restauracja przeurocza. Na początek Kumys- tradycyjny napój z sfermentowanego mleka klaczy. Po minach innych nie widziałam zachwytu. Dla mnie całkiem całkiem interesujące i polecam spróbować.



Tradycyjny kirgiski chlebek - powyżej. Poniżej ceremonia nalewania herbaty.


Pozostałe jedzenie super. Bardzo smaczne, naturalne i pięknie podane. I cały obfity posiłek tylko za 250som - to jest licząc 1 zł za 16 som - ok 16 zł.
Niezłe ceny, knajpka bardzo klimatyczna - żyć nie umierać!

Na pewno ciężko mają tu jednak wegetarianie, bo praktycznie każde danie jest z mięsem - baranina i kurczak są bardzo popularne. Amatorzy wegetarianizmu zawsze jednak mogą się poratować ziemniakiem :)

Jak się okazało na innym projekcie także w Biszkeku jest druga Polka- Małgosia z Warszawy. Bardzo obie się zdziwiłyśmy swoją obecnością.
Gosia bierze udział w super projekcie mającym na celu pomóc młodym ludziom z Biszkeku założyć własne firmy. Bardzo ambitny projekt, dużo mają pracy - trzymam za nich kciuki.

Po objedzeniu się wróciłam do Mashy. Wieczorem musiałyśmy zawieść jeszcze nasze rzeczy, ponieważ czekał nas wyjazd na weekend w góry.
Dotarłyśmy na obrzeże miasta.

Coś, co jeszcze tu jest bardzo tanie to taksówki. Około 100 som za przejechanie pół miasta. Chociaż często zależy to od wytargowania ceny u taksówkarza. Osobiście preferuję spacery.


Na kolację ujgurskie danie ashlyan - fu. Je się je na zimno. Można je kupić w niektórych sklepach. Chyba za ok 40- 50 som.
Płyn z woreczka wylewa się, wszystko się miesza i jest taka jakby zupka z jajkiem, makaronem, mięsem, ogórkiem i pomidorem. Te białe paski to krachmal - taki jakby osad z ziemniaków.
Pikantne i przepyszne.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz