środa, 8 lipca 2015

Biszkopt po raz pierwszy

Po odespaniu podróży uznałam, że trzeba zacząć jakąś integrację z moją Host Family - Mashą. Co się okazało nie takie trudne - od razu poczułam się w jej towarzystwie swobodnie i jakbyśmy się znały 10 lat. Kochana dziewuszka zrobiła mi kartoszkę (ziemniaki i chleb do wszystkiego!). Jej wcale nie takie małe mieszkanko jest dwupokojowe - z balkonem i młodym kociakiem Floydem.
Masha jest pół Kirgizką i pół Rosjanką - bardzo energetyczna osobowość.
Jej rodzice pracują w Kazachstanie i obecnie mamy dla nas całe włości.

Po obiedzie Masha wzięła mnie na spacer po Biszkeku. Coś cudownego! Jej mieszkanie znajduje się zaraz przy Placu Zwycięstwa - 10 minut pieszo od głównej ulicy. A na przeciw znajduje się bardzo interesujący bar Demokrat.

Biszkek jest małym miastem ale największym w Kirgistanie - około miliona mieszkańców. Miasto jest rozległe, niskie i bardzo zielone - jest dużo drzew przy drogach i wiele parków.
Za czasów ZSRR miasto nosiło nazwę Frunze - od Michaiła Frunze, który się w Biszkeku urodził.

Wokół miasta widać góry - można się poczuć jak w górskim kurorcie.
Biszkek leży u podnóża gór Kirgiskich w Kotlinie Czujskiej - miasto otaczają rzeki Ała Arcza i Ałamedin.
Biszkek znajduje się bardzo niedaleko granicy z Kazachstanem, do którego wiele osób emigruje za pracą.

W Biszkeku jest dużo różnych parków i pomników. Rzuca się w oczy martyrologia II wojny światowej - co możliwe, że jest spowodowane nie tylko pamięcią historyczną, ale i uczczeniem faktu, że podczas II wojny światowej miał miejsce dynamiczny rozwój miasta - tutaj przenoszono wiele zakładów przemysłowych zagrożonych przez wojska niemieckie. Nie znalazłam na ten temat jeszcze wyczerpujących odpowiedzi.

Jednak poza pomnikami z II wojny i ZSRR, jest także dużo pomników kirgiskich bohaterów narodowych - poetów, polityków itd.


Najbardziej stresujące w mieście jest przechodzenie przez pasy, a raczej przez drogę - bo pasy jako takie są rzadkością. W sumie po tygodniu rozeznania można się przyzwyczaić i zaobserwować pewne zależności na skrzyżowaniach. Ale na pewno nie ma co liczyć na osobne światła dla pieszych - bo takie widziałam może tylko z dwa razy i nikt ich nie respektował.

Miasto ma bardzo ciekawą aurę. Chociażby taka otwarta galeria w centrum. Można sobie kupić obraz, bądź tylko usiąść i kontemplować dzieła w towarzystwie znajomych, czy spacerować.





Pragnę zwrócić uwagę, jaką ładną mają tu, w Biszkeku, kostkę brukową.
























Obejście całego centrum Biszkeku w wolnym tempie zajmuje może z 2 godziny. W poniedziałek wieczorem miasto nie było bardzo żywe - pewnie także z racji upału i wakacji.

Najzabawniejszym miejscem w Biszkeku jest wesołe miasteczko.
W parku między atrakcjami, pod gołym niebem wystawiał się cyrk z Osz.
Panoramę miasta można podziwiać z diabelskiego oka - prawie jak w Londynie :)
Wszystkie atrakcje są z czasów ZSRR. Jednak działają i mają się dobrze i osobiście polecam, bo można się poczuć jak w muzeum rozrywki.


Na duże uznanie zasługują lody.
Bardzo dobre w smaku wymieszane z bakaliami, makiem, orzeszkami. Ciekawe i inne.



Mały cyrkowiec ma zaledwie 10 lat. 


Piękna karoca zaprzężona w osiołka.
Jaki kopciuszek, taki powóz :)


Te baryłki kryją w sobie tradycyjny kirgiski napój zbożowy marki Szoro.
Bardzo dobrze gasi pragnienie i  jest dobre na kaca, co jest wręcz hasłem reklamowym.
W sumie ma cholernie dziwny smak. Da się przywyknąć i takie punkty sprzedaży można spotkać praktycznie na każdym skrzyżowaniu na ulicy.






Z ciekawostek mogę jeszcze nadmienić, że w Biszkeku można się zważyć na ulicy. Siedzi sobie taki pan z wagą cały dzień i za kilka somów można sprawdzić swój ciężar. Nie odkryłam jeszcze genezy popularności tej usługi, nie mniej jednak handel uliczny jest tu powszechny.
Na ulicy można kupić papierosy na sztuki, słodycze, napoje, zabawki.
Zdarzają się także artyści uliczni. Miasto jest energiczne i najciekawsze wieczorami.


Po zwiedzaniu miasta poszłyśmy po prostu posiedzieć do baru Demokrat - w końcu to tak blisko...
Bardzo przyjemne miejsce - wystrój bardzo światowy. Muzyka rosyjska. Alkohol tani.
Można sobie zamówić coś w stylu shishy oraz szaszłyki.
Masha zamówiła mi piwo z lodami. W sumie smakowało jak taki piwny kefir.
Coś co jeszcze bardzo mi tu pasuje, to delikatne i tanie jak barszcz kirgiskie papierosy Mevius.
Moja hedonistyczna dusza jest szczęśliwa.


Taki oto widok można ujrzeć z balkonu Mashy (przepraszam, za rozmazane zdjęcia).
Ciepłe, wakacyjne powietrze i cisza przerywana rykiem drogich samochodów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz