niedziela, 2 sierpnia 2015

Issyk Kul

26 lipca - w połowie mojego pobytu tu - w końcu miałam zaplanowany wyjazd nad Issyk Kul.
Największe jezioro Kirgstanu, ze słoną wodą, drugie na świecie najwyżej położone jezioro górskie.

Dobra, dobra... Wszystko pięknie, tylko miałam tam pojechać z Ilią. I tu jak zwykle włącza się przygoda. "Hana, zadzwonię jeszcze do ciebie, ale około 15 wyjeżdżamy z Biszkeku!". Taaak. 
No tak się to skończyło, że podjechali po mnie około 19.00. I jeszcze trzeba zrobić zakupy w "Narodnym" (taka nasza Biedronka), kupić coś na kolację... Oczywiście sałatka nie świeża, to trzeba zwrócić... A potem jeszcze Diana - żona Ilii - musiała się spotkać z znajomym i załatwić jakieś interesy. Jeszcze trzeba samochód zatankować. I tak się złożyło przy wyjeździe ze stacji, że Ilia patrzył na lewo, a moja reakcja była zbyt późna i oczywiście doszło do małej stłuczki. Pan w starej ładzie przytarł błotnik w nowym samochodzie Ilii. No jak widać - po tej i wcześniejszej sytuacji z wypadu na ryby - nie mamy szczęścia na drodze.

Na szczęście nic poważnego się nie stało. Panowie szybko się dogadali i pojechaliśmy.
W drodze oczywiście postój na kukurydzę. Ilia ma z przyjaciółmi swoje ulubione miejsce na takie przyjemności. 
Faktycznie - kukurydza gotowana w wielkim kotle na ogniu - pyszności. Miejsce ciekawe - mnóstwo typowym małych knajpek, sklepików z piciem, czy sprzętem do plażowania.

Przy okazji ucięłam sobie pogawędkę z panią, która sprzedawała kukurydzę. Okazało się, że pani, która wyglądała na oko na 40 lat, pewnie miała 20 kilka. Jest nauczycielką angielskiego w jednej z pobliskich wiosek. Ma dzieci i musi dorabiać w wakacje sprzedając kukurydzę, ponieważ tak mało zarabia. I nie ważne, że umie kilka języków - poza rosyjskim i kirgiskim, jeszcze angielski, turecki i francuski. Ot, takie tu życie. 




Na poniższym zdjęciu pozostałości po granicy między regionami. Obok obecnie znajduje się małe muzeum z wypchanymi zwierzętami.

Dojechaliśmy na miejsce około 1 w nocy. Na miejscu czekali na nas rodzice i rodzina Ilii. 
Tata Ilii jest jubilerem i np. zaprojektował i stworzył obrączki dla Ilii i Diany. Za to dowiedziałam się, że Mama Ilii czytała "Pana Wołodyjowskiego". 
Poza tym są to bardzo ciepli i mili ludzie, lubiący spokój i tradycyjne wartości. Tata Ilii trochę do mnie zagadywał po angielsku, a tak poza tym to jedyne, czego ode mnie chciano, to to, abym jadła. Jadła i jeszcze raz jadła... 

Na początku trochę było mi nieswojo. Jednak krótko się znamy itd. i jeszcze towarzyszyła nam przyjaciółka Diany z Tadżykistanu Musavvara z synem. Ale co zrobić, gdy ośrodek jest bardzo stary - na szczęście także bardzo tani - i dostaliśmy pokój z czterema łóżkami. No i tak spaliśmy razem wszyscy. Matka z synem, mąż z żoną i ja. 



Jak widać ośrodek kiedyś był bardzo ładny. Pogoda idealna na plażowanie. Inni goście już od rana biesiadowali przy samowarze i już coś gotowali na ogniu. Jedno słowo - sielanka.



Ośrodek znajdował się gdzieś na południu Issyk Kul i na plaży nie było dużo turystów. W życiu nie widziałam tak czystej wody. Nigdy też nie byłam w Chorwacji, gdzie ponoć widok góry - woda tak zachwyca polskich turystów... Ale dla mnie Issyk Kul wygrał każdy konkurs.
Mimo, że infrastruktura turystyczna nie zmieniła się od czasów ZSRR, to natura i może właśnie ten fakt nadają temu miejscu tyle wdzięku. Melancholia, podziw, spokój.











Wujcio Ilia animował czas wolny. A ja aż wzdycham, gdy przypomnę sobie kąpiel w Issyk Kul - woda tak czysta, delikatnie słona, ciepła - w porównaniu do Bałtyku - ale orzeźwiająca. Pływałam ponad godzinę. To była chwila prawdziwego szczęścia.



Następnie po obiedzie mieliśmy gdzieś jechać. Piszę "gdzieś" z premedytacją - aby oddać moje ówczesne emocje. To nie tak, że ja nie jestem osobą niekomunikatywną. Byłam sama z grupą praktycznie nieznanych ludzi i starałam się uważnie słuchać, co mówią i gdzie chcą mnie wywieść. Nie mniej jednak u nich taka maniera, że nie da się połapać. Ktoś mówi jedno, potem ktoś inny drugie - a potem i tak robimy jeszcze coś innego. I tak non stop. Już się ostatecznie poddałam i po prostu obserwowałam i czekałam. Takie problemy decyzyjne.

Ostatecznie pojechaliśmy nad słone jezioro. I w drodze zatrzymaliśmy się w najpiękniejszym miejscu na świecie, otoczonym górami.








 W tych jurtach znajdują się małe rodzinne restauracje oraz miejsca noclegowe.

Samo słone jezioro jest bardzo małe. Za wjazd płaci się 50 som. W dniu, gdy tam byliśmy, było bardzo dużo ludzi. Wyjątkowe miejsce, bo w tej wodzie nie da się utonąć - bardzo duża wyporność. A na dodatek można sobie zrobić maskę z gliny. Dużo radości i dobre miejsce do nauki pływania.


 A i taki bonus do kontaktu z naturą.




Z moimi towarzyszami postoje na jedzenie były wyższą koniecznością. Nie narzekam, bo pyszne, świeże i bardzo tanie. Posiłek w jurcie zaliczony.





Plażować można wszędzie.












 Mała porcja rozmazanych zdjęć robionych z samochodu.


 Wieczorem dalsza część plażowania przy naszym ośrodku. W towarzystwie krewnych Ilii.

Musavvar jako typowa kobieta z Azji Centralnej zajęła się posiłkiem robionym na ogniu. Tata Ilii dość znacząco podkreślił, że tu kobiety potrafią tak dobrze gotować... Zgadzam się w zupełności.




 Wieczorne posiedzenie z rodziną. Oczywiście przy herbacie i jedzeniu.

 Gra w karty.

A oto i kirgiskie wino, które złamało ostateczny dystans i zaczęła się zabawna rozmowa. Winko polecam, bardzo dobre - czerwone, półsłodkie, pyszne...

Następnego dnia mieliśmy zmienić miejsce pobytu. Mieliśmy pojechać pochodzić gdzieś po górach. Ja już się wyszykowałam w trampeczki i ogólnie dość nieoficjalnie, a tu w połowie drogi telefon do Ilii - gdzie jesteś? miałeś być w pracy! No tak - jak się okazało, Ilia nie ogarnął dat i dni tygodnia (jak ja to znam...) i musieliśmy zmienić kurs. Pojechaliśmy do Cholpon Ata - największego miasta przy Issyk Kul, bo Ilia miał tam fotografować jakąś konferencję. 








 Takie kirgiskie widoczki.

Jak się okazało dostaliśmy przy okazji pracy Ilii dwa piękne duże pokoje w nowym, wielkim ośrodku wczasowym. Co najważniejsze - pokoje miały łazienki z normalną ubikacją i prysznicem - co tutaj jest dość wyjątkowe.





Praca z Ilią czasami cholernie zaskakuje. Bo niby ja tu na wolontariacie, niby ja fotograf, niby robimy jakiś projekt... A w sumie wakacje all inclusive plus poznanie i bonusy życiowych lekcji. Ot, wyżej wspomniana konferencja okazała się warsztatami z praw człowieka dla członków organizacji pozarządowych w Kirgistanie. Prowadzącymi byli panowie z Moskwy. Nawet nie będę tego opisywać, bo to, czego się nasłuchałam, to informacji więcej niż przez 2 lata studiów. Szczękę zbierałam z podłogi.

Po pracy Iliia oczywiście musiał się najeść. Poszliśmy na szaszłyki. Danie kaukaskie, jednak tutaj bardzo popularne, tanie i przepyszne.


Nasza knajpka to po prostu jeden z licznych przydrożnych namiotów. Wystrój wewnątrz to dywany. Bardzo domowo.

 Rozniecanie ognia szyszkami.


 A oto i danie główne.

 Plan na wieczór był taki: arbuz, wino, spanie... Oczywiście nie wyszło.


Pojechaliśmy do sklepu - mimo, że w sumie obok jeszcze były otwarte - bo Diana miała ochotę jeszcze się powozić po okolicy. I jak się okazało, niedaleko nas zatrzymał się przyjaciel Ilii z znajomymi.
Wylądowaliśmy na plaży z winem, wódką i gronem bardzo przystojnych gości. Głównie Rosjan. I ja na prawdę już mam dość tłumaczenia się i odpowiadania na pytanie "dlaczego Polacy nie lubią Rosjan?"... No jednak cierpliwie tłumaczę, że to nie takie proste, że historia długa, że polityka, że mało Polaków interesuje się w ogóle Wschodem, że u nas modne Kanary a nie Soczi... Eh... Co można tu gadać? Trzeba pić.

I taka anegdota, aby narysować obraz moich towarzyszy. Mimo, że dostaliśmy dwa ogromne, ładne pokoje - spaliśmy w jednym. Bo po co intymność? Po co prywatność? Osobiście mi tym bardzo zaimponowali- bo czułabym się strasznie sama w takim wielkim pokoju. 

Nawiązało się kilka zabawnych sytuacji. I jeden smutny wniosek - jak to po używkach bywa uznałam, że świat czuję za mocno i przyszło mi na myśl (bardzo mądrze), że warto byłoby uprzedzić moich towarzyszy, że jakby coś mi się stało to proszę zawiadomić moją Mamę i że mam ubezpieczenie (idiotyczny fatalizm mi się włączył- teraz mogę się śmiać) i jakby co to proszę mnie zabrać do szpitala. A na to Ilia - jakiego szpitala? - my tu nie mamy szpitala. Ha... No tak. 

Tak to jest, że człowiek mimo, że dużo już widział, to urodził się w kraju, w którym już w latach 80. przeszczepiano serca, a tu nawet z punktami medycznymi jest problem - ciężko czasami nie myśleć "po swojemu". Tzn w ramach wyjaśnienia - na prawdę nic mi nie groziło, ani nie było takiej potrzeby. Ale wniosek z całości podróży mam taki, że niestety ludzie tu są słabi fizycznie i to, że życie tutaj jest bardzo krótkie. Szybko się dorasta, rodzi dzieci, choruje i koniec. Wszystko, co w bezpiecznej Polsce mogę robić dłużej, później... Jednak te wszystkie lekarstwa, witaminki, szczepienia, którymi jestem faszerowana od dziecka dużo dają. A tutaj jeszcze trzeba czasu, aby było to bardziej popularne, powszechne. Oby faktycznie to była kwestia czasu.

Następnego dnia, dzięki specjalnościom Ilii głowa nie bolała, a nocne lęki pozostały przeszłością. Za to pochmurno i chłodno się zrobiło. Od rana spotkałam jeszcze jednego z prowadzących warsztaty i takie cudo u niego sfotografowałam.

I tak wyjechaliśmy z naszej ekskluzywnej miejscówki i zaczęliśmy poszukiwania nowego noclegu. Oto i rezultaty...


 Tak! Mamy XXI wiek. Witamy w Kirgistanie.

I nawet mi nie przeszkadzają te symbole - jak lubią, niech im będzie... Tylko przeszkadza mi brak zmian. Bo widziałam, że w tym ośrodku jest dużo turystów. Dużo dochodów będzie z tego sezonu. Nie mniej - do zmian trzeba chęci do renowacji. 
Inny fakt, że mimo ogromu pomników z czasów ZSRR i II wojny światowej, bardzo mało się stawia nowych pomników - z czasów współczesnych. Były w Kirgistanie dwie rewolucje, walka o demokrację, o nowe myślenie, o zmiany... Z tego jeszcze nie są dumni.





Ostatecznie pozostaliśmy w takim domku. Wynajęliśmy dwa pokoje. Oczywiście i tak spaliśmy w jednym! Bo wieczorem zaczęło bardzo intensywnie padać i zalało nam jeden pokój...




Po podróży, ciężkim wyborze poszliśmy znów się najeść. Taki typowy wieczór w ośrodku wypoczynkowym. Muzyka, tańce, światełka...



 Tańce hulań-ce.

 Główna droga w ośrodku.


 Mnóstwo jedzenia, herbata, piwko - byle nie rosyjskie, bo nie smaczne.


A wieczorem posiedzenie w pokoju. Wujek Ilia jak zawsze nie zawodny - animował czas młodemu... Tak - mój szef nie jest poważnym facetem - sam się zachowuje się jak taki chłopiec a także  razem pijemy litry alkoholu, non stop pali i do czasu i odbierania telefonu ma jeszcze gorsze podejście niż ja (ale ja jestem tylko niepoważnym studenciakiem z Europy) - jako żonę podziwiam Dianę, że to akceptuje - bo jak widziałam polskie żony nie są tak wyrozumiałe... Chociaż Ilia też bardzo szanuje swoją Miłość i umie się facet zachować. 
No i ma dopiero dwadzieścia trzy lata! I już ma żonę, własny biznes i planuje rodzinę. Nie mniej Ilia cholernie mi zaimponował - Diana zapytała mnie znów o stosunki polsko- rosyjskie, a Ilia wytłumaczył dosadnie historię z 17 września. A nawet nie skończył studiów, z pewnych powodów - powiedzmy - politycznych. Takie prawdziwe życie inteligentnych buntowników w Kirgistanie.

A nawet mi się to podoba - nikt się tu nie sili na udawanie nie wiadomo jakiej odpowiedzialności. Żyją razem w dobrych, uczciwych relacjach - bez hipokryzji, niedomówień, pretensji... Na razie jest dobrze. A w sumie to sympatyczne, że przeżywają młodość razem.Taki szczery romantyzm bez narzucanych z góry formuł.

A mnie nawiedziło na pokazywanie swoich zdjęć rodzinnych i tak zainspirowałam Musavvar do rozmowy, że siedziałyśmy potem same na werandzie i opowiadała mi o swoim życiu w Tadżykistanie. Ogółem nie spodziewałam się, że poznam w Azji Centralnej osobowość tak mi bliską. Rozmowa o życiu - mężu, dzieciach, pracy na uniwersytecie (Musavvara jest biologiem), wojnie, matkach, siostrach, podróżach... Wszytko obgadane do rana. Nigdy nie miałam tak dobrego snu, jak tej nocy.

 Chłodny poranek.





Po obfitym śniadaniu w knajpie "U rybaka" pojechaliśmy do takiego dość ciekawego miejsca - nazwijmy je muzeum. Ruch Ordo - takie centrum kultury, gdzie znajdują się pomieszczenia z elementami z różnych religii, kultur... Wstęp dość drogi 400 som. Jednak miejsce wyjątkowe w Azji Centralnej - z punktu widzenia Europejczyka może mniej, ponieważ my przywykliśmy do życia wśród dobytku naszej cywilizacji i kultury - Europa to praktycznie jedno wielkie muzeum...A taki Kirgistan praktycznie stworzono dopiero za czasów ZSRR, gdy zaczęto budować stałe obiekty. Wcześniej ludzie mieszkali w jurtach i prowadzili koczowniczy tryb życia. Ciężko tak budować od zera miasta, gdy duża część świata jest już tak daleko w przodzie, a funduszy brak. 





 Pani przewodnik.

 Poniżej Tora napisana w Polsce.



















 Platon i w opozycji Kopernik.


 A tutaj wybiera się drogę - na lewo po młodość, a prawo po mądrość...


I coś z kultury antycznej...



























 Po zwiedzaniu powrót do Biszkeku.








 A poniżej alternatywa dla wielkich okropnych bilbordów.






 I klasycznie kukurydza w drodze.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz